Piorunujące wrażenie wywarło przemówienie [Władysława] Gomułki wzywające do nieskreślania żadnych kandydatów i głosowania na „czołowych kandydatów rządu i partii”. Nic znowu nie rozumiemy, bo tym samym Gomułka, główny „bohater” Października, przekreślił jedno z głównych osiągnięć tego Października, jakim było poprawienie ordynacji wyborczej w kierunku pewnej swobody wyboru między kandydatami, których liczba jest większa niż liczba przewidzianych mandatów. Właściwie Gomułka tym wezwaniem przekreślił całą praworządność, na której miała być oparta październikowa „poprawa życia”. […] Po mieście zaczęły biegać pogłoski, że […] ambasada moskiewska postawiła ultimatum: jeśli w wyborach nie przejdzie większość komunistów, będą to uważali za okazję do interwencji.
Warszawa, 21 stycznia
Jan Tarczyński, Tomasz Szczerbicki, Mercedes a sprawa polska, Warszawa 2006.
Po paru nocach niespanych z nadmiaru myślenia postanowiłam ulec nagabywaniom i jednak napisać coś w sprawie wyborów. Zajęło mi to dwa dni, we środę późnym już wieczorem pobiegłam z tym do Henryka. W pełni zaaprobował. W piątek rano telefon do Kazi, zaraz przybiegła. „Życie Warszawy” przyjęło z entuzjazmem. Ja po napisaniu czegokolwiek popadam w katzenjammer jak po pijaństwie, więc i teraz zadaję sobie pytanie, czy dobrze zrobiłam? Piorunujące wrażenie wywarło przemówienie Gomułki wzywające do nieskreślania żadnych kandydatów i głosowanie „na czołowych kandydatów rządu i partii”. Nic znowu nie rozumiem, bo tym samym Gomułka, główny „bohater” Października, przekreślił jedno z głównych osiągnięć tegoż Października, jakim było poprawienie ordynacji wyborczej w kierunku pewnej swobody wyboru między kandydatami, których liczba jest większa niż liczba przewidzianych mandatów? Właściwie Gomułka tym wezwaniem przekreślił całą praworządność, na której miała być oparta październikowa „odnowa życia”. Wpadłam więc w srogą rozterkę. Po mieście zaczęły biegać pogłoski, że to nacisk Ponomarenki, że ambasada moskiewska postawiła ultimatum: jeśli w wyborach nie przejdzie większość komunistów, będą to uważali za okazję do interwencji.
W sobotę wieczorem Gomułka wygłosił drugie przemówienie nawołujące do nieskreślania, to brzmiało już jak SOS i wyraźnie mówiło, że idzie tu o „suwerenność Polski”. Jakoż to zrobiło na wszystkich ogromne wrażenie, bo jak dziś słyszę, wybory odbyły się w całej Polsce bardzo spokojnie i masowo, frekwencja ponad 90 procent i jakoby większość posłuchała wezwania Gomułki. Ja jednak wiem o wielu, którzy skreślali, ja też skreśliłam parę nazwisk, których nikt sobie ani w Sejmie, ani w rządach Polską nie życzy. O ileż byłoby piękniej, gdyby nie było tego wezwania do narodu łamiącego praworządność!
Warszawa, 21 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W kraju, w zasadzie, nic ciekawego się nie dzieje. Kampania wyborcza przebiega dość anemicznie. Ludzie nie mają większych chęci na uczestniczenie w zebraniach, spotkaniach etc. Panuje opinia, że, tak czy owak, przecież już wszyscy są wybrani. [...]
Istnieje poczucie pewnej stabilizacji. Oprócz tego po doświadczeniach ostatnich kilku lat niewielu jest polityków, którzy odważyliby się na jakąś nawet półopozycyjną działalność (na mniejszą lub większą skalę), co w rezultacie podniosłoby temperaturę polityczną w kraju. [...] Nic dziwnego, że panuje apatia.
Warszawa, 25 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Według jednomyślnej oceny obserwatorów zagranicznych w Polsce, zachowanie społeczeństwa polskiego charakteryzuje zupełny brak zainteresowania akcją wyborczą. Gigantyczna i kosztowna kampania nie zdołała przełamać ochronnego muru obojętności, jakim ludzie odgradzają się od propagandy.
[…]
Zapewne, ten indyferentyzm u różnych ludzi różnie się objawia. Jedni lekceważącym machnięciem ręki odpowiedzą na natrętne nalegania i do głosowania nie pójdą. Inni – z tym samym gestem rezygnacji, dla świętego spokoju wrzucą kartkę wyborczą nawet na nią nie spojrzawszy. Najmniej będzie tych, którzy powezmą decyzję w przekonaniu, że głosując albo nie głosując mogą w jakiś sposób oddziałać na sprawy publiczne zgodnie ze swoimi poglądami. I to jest właśnie najsmutniejszy aspekt wyborów bez wyboru.
Monachium, 15 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
W bieżącym roku mają się odbyć w PRL wybory. Sądząc po obecnych nastrojach społeczeństwa odbędą się w nastroju apatii i rezygnacji. Zastanawiam się, czy nie warto zorganizować kampanii ze skreślaniem najbardziej skompromitowanych kandydatów, czy za oddawaniem białych kartek. Wydaje mi się, że jest wskazane podniesienie temperatury walki, i że trzeba wybierać formy demokracji, które nie narażałyby zbytnio ludzi i byłyby względnie popularne.
Rzucenie więc np. hasła bojkotowania wyborów zapewne by nie chwyciło. Jest ma się rozumieć szereg wariantów, jak np. skoncentrowanie się na kilku osobach specjalnie niepopularnych. Będę również próbował wysondować (jeśli mi się uda) wśród „aktywu” studenckiego, czy byłby klimat, by studenci np. spróbowali wysunąć swoich kandydatów, jak to miało miejsce w wyborach [19]57 r. z Tejkowskim w Krakowie. Ciekaw jestem Pana zdania w tej sprawie, tym bardziej że o skuteczności można myśleć jedynie w wypadku, gdyby radio taką akcję podjęło.
Paryż, 25 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W czasie naszych poprzednich kampanii wyborczych do Sejmu nadawaliśmy zawsze sylwetki kilkudziesięciu najgorszych kandydatów, wzywając ich do skreślania. W jednym wypadku odnieśliśmy poważny sukces. Bolesław Piasecki otrzymał we Wrocławiu tyle skreśleń, że przeszedł tylko niewielką ilością głosów.
Ten sam zabieg powtórzymy w czasie obecnej kampanii. Trudność polega oczywiście na tym, że wzywanie do skreślenia niektórych, sugeruje słuchaczom, że wszyscy pozostali są lepsi, co nie zawsze jest prawdą. Tym razem będziemy prawdopodobnie wzywali do skreśleń zarówno Gomułki, jak Moczara, by uniknąć wrażenia, iż przeciwstawiamy Moczarowi Gomułkę jako lepszą alternatywę. Namawianie do wpisywania kandydatów nie jest praktyczne ani też bezpieczne dla ludzi w ten sposób lansowanych.
Ogół ludności wyborami zupełnie się nie interesuje, a wrzucenie kartki wyborczej traktuje jako formalność niezbędną dla uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji – podobnie jak zapłacenie podatku.
Toteż nie przewiduję niestety, by nawet nasza kampania skreśleń dała jakieś poważne rezultaty. W każdym razie nie będą one znane szerszemu ogółowi. Pomimo tego eksperyment powtórzymy.
Monachium, 28 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Jesteśmy obaj zgodni co do tego, że społeczeństwo jest pogrążone w nastroju bierności i że w tej sytuacji należy podejmować próby przełamania apatii nawet, jeśli nie mają one zbyt wielkich szans powodzenia. O ile tym razem dobrze zrozumiałem Pański list – zdecydował się Pan na wezwanie ludzi do skreślania całej listy kandydatów (oddawanie białej kartki nie jest technicznie możliwe) – mnie zaś wydaje się bardziej celowe skreślanie – jak Pan to poprzednio określił „najbardziej skompromitowanych kandydatów”. Jest to różnica natury taktycznej warta przedyskutowania zarówno w moim własnym gronie redaktorskim, jak i między Panem a mną. Jeżeli kieruje Panem chęć jakiejś skoordynowanej wspólnej akcji, podjętej przez „Kulturę” i przez nas – chętnie z Panem na ten temat porozmawiam i myślę, że znajdą się formy współpracy nawet, jeżeli nasza taktyka w czasie kampanii wyborczej będzie odmienna.
Monachium, 10 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W przyszły wtorek mamy zebranie redakcyjne, na którym przedyskutujemy dokładnie naszą taktykę w czasie kampanii przedwyborczej. Będą w niej brały udział dwie stosunkowo młode i rozgarnięte osoby z Polski. Jedno jest pewne: będziemy intensywnie agitowali na rzecz skreślania i manifestowania w ten sposób opozycji. Kilka osób z Kraju odradzało skreślanie całej listy, ponieważ w każdym okręgu wyborczym jest co najmniej kilku ludzi popularnych i uchodzących za przyzwoitych. Skreślanie musiałoby objąć np.: posłów ze „Znaku” […]. Hasło skreślania wszystkich mogłoby więc nie chwycić. Istnieją możliwości: 1. Skreślania wszystkich z wyjątkiem tych, którzy cieszą się zaufaniem społeczeństwa; 2. Skreślania najgorszych; 3. Skreślania członków partii. We wtorek zdecydujemy, co z tego należy wybrać. Sylwetki „najgorszych” zaczniemy nadawać już w najbliższym czasie. Natomiast konkretne wskazanie, jak głosować, musimy zarezerwować na ostatni tydzień – w przeciwnym razie podjęte zostaną zawczasu odpowiednie środki nacisku przeciwko tym np., którzy idą za parawan.
Monachium, 23 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Tak zwana kampania wyborcza w prasie przekracza sobą wszystko, co można by opisać: udowodnianie, że dwa razy dwa jest pięć i że nagi król jest ubrany, staje się tu wręcz obowiązkowym obrzędem: każdy dziennikarz chcąc wykazać swą wierność i przydatność musi tu napluć sam na siebie, co gorsza całe społeczeństwo musi pluć na siebie biorąc udział w tej upokarzającej komedii. Aby wyeliminować resztki, pozory jakiegoś wyboru, jakiejś konkurencji politycznej, prasa (oczywiście odpowiednio poinstruowana) nie wspomina ani słówkiem o możliwości skreślania nazwisk kandydatów – a przecież jest ich na listach więcej niż miejsc. Ludzie będą po prostu wrzucać owe listy tak jak je dostaną – zwłaszcza młodzież, „głosująca” po raz pierwszy, która nie bardzo wie, o co chodzi, a cieszy się z tego „dojrzałego” aktu, tak właśnie będzie robić. Organizatorom wyborów o nic zresztą innego nie chodzi, jak o to, aby uzyskać masową manifestację powszechnej bierności i posłuchu. W prasie pełno objaśnień, jak mają głosować chorzy czy ludzie znajdujący się w podróży – zupełnie wielki dom wariatów. […] Lecz problem psychologiczny, najważniejszy, zawiera się, powtarzam, w głowach ludzi rządzących: co oni właściwie sądzą o tym wielkim, a dziecinnym „tricku”, jaki uskuteczniają i którym upokarzają społeczeństwo, dając jednocześnie wyraz zarówno z jednej strony pesymistycznemu brakowi wiary we wszelką demokrację, jak i z drugiej swemu strachowi przed masą.
Warszawa, 28 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
A tu dalej wybory. Komuchy w biurach i zakładach pracy zwołują zebrania, gdzie sugerują, aby nie wchodzić za kotarę, lecz wrzucać kartkę „jak leci”, co automatycznie faworyzuje kandydatów z pierwszych miejsc. Ludzie są tak zastrachani (czego się boję?!), że wszyscy będą tak głosować. A ja wcale – he, he. A to, co pisze prasa o naszym najdemokratyczniejszym w świecie systemie głosowania, nadaje się bez żadnych najmniejszych zmian do kabaretu. I pomyśleć, że sam dwukrotnie kandydowałem w takich wyborach i to na miejscach „mandatowych”. Ha! Wtedy tak mnie to nie raziło jak dzisiaj – ale też dziś rzecz ma większe niż kiedykolwiek znamię obłędu.
[…] Nie chcę się dać zwariować, tak jak daje się zwariować mnóstwo ludzi – po prostu całe społeczeństwo odcięte od innego punktu widzenia. „Wolna Europa” robi, co może, aby rzecz odkręcić, oni jednak też już nie bardzo rozumieją, że żyjemy tu pod kloszem z rozweselającym gazem i że ten gaz działa – działa i ogłupia.
Warszawa, 30 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Obecne wybory to szczyty kpin ze społeczeństwa. Nikt nie wie, jak ma głosować – kandydatów w każdym okręgu jest więcej niż miejsc, ale ani słówkiem nie bąknięto nigdzie, czy ma się kogoś skreślać czy nie: liczą, że ludzie potraktują rzecz jako formalność i wrzucą kartkę bez skreśleń, dzięki czemu automatycznie policzy się głosy pierwszym „mandatowym” kandydatom. Nie wspominając ani słowa o tej najważniejszej czynności wyborczej pisze się za to mnóstwo na temat lokali wyborczych, sprawdzania list, głosowania w czasie podróży, nawet jak głosować za granicą, gdzie czas jest inny, więc i godziny otwarcia lokali wyborczych inne. Istna komedia, po prostu Mrożek, surrealizm w świecie tak realnym, Orwell.
Wrocław, 25 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jutro wybory, a raczej „wybory” — zadziwiające, że do ostatniej chwili nic nie powiedzieli, jak należy „głosować” — jedno „Słowo Powszechne” wspomniało o możliwości skreślania kandydatów. […]
[...] Nikt już nie wie, że mógłby być inny ustrój i wśród ludzi prostych nikt nie rozumie, że jest to ustrój całościowy, że jedno wynika z drugiego, że to kiedyś Rosjanie narzucili. Ten naród jest poniżany, a wcale o tym nie wie — jedną z form poniżenia są właśnie te „wybory”. Ja w nich udziału nie wezmę — niech chociaż ktoś ocala jakoś „honor”.
Warszawa, 18 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Już po wyborach – tyle razy to widziałem, a ciągle rzecz wydaje mi się niepojęta i nieprawdopodobna. W telewizji pokazują, jak całe wsie idą „do urny” z kapelą, jak głosują „intelektualiści”, aktorzy etc., bez przerwy powtarza się, że to ogromny sukces, że głosuje się za „lepszym jutrem”, za przyszłością Polski, za owym, ale nikt nie bąknie słówka na temat, o którym wszyscy doskonale wiedzą: że to nie są żadne wybory, lecz upokarzająca komedia, bo kandydaci z góry są wyznaczeni i mianowani. Aż wstyd o tym mówić, boć to truizm – każdy wyrafinowany inteligent uśmiechnie się na to z wyższością, że po cóż mówić rzeczy tak prostackie, co niby każdy wie. Ale właśnie że nie wie, nikt już tu tego nie wie, wszyscy uważają, że rzecz jest normalna. Więc to chyba ja zwariowałem albo wszyscy?! Czyż ten naród nie ma godności, nie czuje, że go biją po pysku?! I już nigdy nie poczuje, bo on wierzy, że tak być musi i powinno?!
Warszawa, 23 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Osobiście nie wiem, czy niegłosowanie na kandydatów FJN coś da, czy nie da. Myślę jednak, że mówienie wkoło, że „Oni” są wszystkiemu winni, a następnie głosowanie na „Nich” jest nieuczciwe. Można w ten sposób stracić szacunek dla samego siebie. Warto więc może zdobyć się na małą odwagę i postąpić zgodnie ze swoim sumieniem. [...]
Nie biorąc udziału w wyborach, protestujemy przeciwko ich obecnej antydemokratycznej formie.
Decydując się na udział w głosowaniu i demonstracyjnie wchodząc za kotarę, pokazujemy innym, że za nią nie straszy. Może wtedy ktoś jeszcze się odważy. Przełamanie czyjegoś lęku będzie rekompensatą za to, że wzięliśmy udział w wyborach, które wyborami nie są.
29 lutego
„Robotnik” nr 45, z 29 lutego 1980.
Nie ma chleba bez wolności.
Obywatelu!
Nie głosuj. Głosując, popierasz PZPR, brak mieszkań i mięsa, kolektywizację rolnictwa, dyskryminację wierzących, zależność Polski od ZSRR.
Nie głosuj. Posłów mianowano już przed głosowaniem. Nikt poza komunistami nie mógł wysuwać kandydatów do Sejmu i Rad Narodowych. Jest to bezprawie sprzeczne z obowiązującymi w Polsce paktami praw człowieka i obywatela.
Głosowanie jest fikcją.
Nie bierz w nim udziału.
Bądź obywatelem, a nie poddanym.
Nie głosuj. Udziałem w głosowaniu zaszkodzisz Polsce, a pomożesz komunistom.
Bojkotując głosowanie, domagamy się wolnych wyborów.
Tylko Sejm wyłoniony z wolnych wyborów może zapewnić niepodległość i dobrobyt Polski.
Lublin, 10/11 marca
Głodówka w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej, 1980.
My, niżej podpisani, deklarujemy publicznie, że nie będziemy uczestniczyć w jesiennym głosowaniu na posłów do Sejmu PRL. Apelujemy równocześnie do wszystkich, którym bliskie są ideały „Solidarności”, do wszystkich, dla których życie w zgodzie z prawdą jest osobistą i społeczną wartością, aby odmówili uczestnictwa w tej wyborczej farsie. [...]
Niech puste lokale wyborcze powstrzymają proces dalszej demoralizacji, degradacji społecznej, gospodarczej i kulturalnej. Bojkot wyborów winien być powszechną niezgodą na kłamstwo, przemoc, więźniów politycznych, ustawodawstwo wyjątkowe niegodne cywilizowanych społeczeństw, dalsze pozbawianie praw.
9 września
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Do Oleśnicy udałem się pociągiem. Na stacji PKP przyjrzałem się dokładnie planowi miasta i zapamiętałem ulice, przy których mieściły się Obwodowe Komisje Wyborcze wskazane do obserwacji. Pod każdym lokalem wyborczym, w różnych porach dnia, cztery razy liczyłem osoby wychodzące z lokalu (za każdym razem przez 5 minut). Z racji czterokrotnych pomiarów frekwencji pod siedzibą każdej Komisji, akcja „Solidarności” nosiła nazwę „4x5”. Pogoda dopisywała, było słonecznie. Pod lokalami wyborczymi starałem się zachowywać naturalnie — wolno spacerowałem, czytałem obwieszczenia, przeglądałem gazetę, popijałem sok. Zdarzało mi się też wchodzić do sąsiedniego bloku i z wyższych pięter przez okno liczyć wychodzących po głosowaniu. Lokale wyborcze były znacznie oddalone od siebie, więc trochę się nachodziłem. [...] Ostatni pomiar zrobiłem o godzinie 20.00.
Oleśnica, Dolny Śląsk, 13 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.